Żyjemy w propagandzie sukcesu, nie jesteśmy nauczeni, by mówić o tym, co trudne. Rozmawiamy z Aleksandrą Zielińską, autorką powieści „Sorge”

Dziewczyna patrząca w dal w dłońmi przy twarzy

Aleksandra Zielińska, jak nikt inny w poruszający sposób pisze o stracie i trudnych zmaganiach z widmami przeszłości. Czytaliście już Sorge?

Sorge to powieść spleciona z historii trzech kobiet, które poszukują własnego głosu w małej zamkniętej społeczności, naznaczonej przekazywaną od pokoleń traumą. Mocna, poruszająca i ważna proza o upływie czasu, więzach rodzinnych i doświadczeniu samotności. Trzask, flaming, skrzydłokwiat.

Książka została wydana nakładem Wydawnictwa W.A.B. 24 kwietnia. Dzisiaj, rozmawiamy z Aleksandrą Zielińską o trudnych emocjach, ich oswajaniu i… flamingach.

Oferta pracy w HIRO

Szukamy autorów / twórców kontentu. Tematy: film, streetwear, kultura, newsy. Chcesz współtworzyć życie kulturalne twojego miasta? Dołącz do ekipy HIRO! Kliknij tutaj, aby dowiedzieć się więcej


Kilka tygodni temu publikowaliśmy fragment Sorge, jeśli jeszcze nie czytaliście — klikajcie TUTAJ.

56757855 338990346634617 3211600316799278805 n Żyjemy w propagandzie sukcesu, nie jesteśmy nauczeni, by mówić o tym, co trudne. Rozmawiamy z Aleksandrą Zielińską, autorką powieści „Sorge”
fot. Maja Potrawiak

Sorge nie jest lekką i przyjemną powieścią, piszesz w niej o emocjach, wydarzeniach, o których większości osób jest trudno nawet mówić. Ale Tobie nie są one obce. W debiutanckim Przypadku Alicji eksplorowałaś kwestię własnych lęków, w Burej i Szale z kolei podjęłaś temat traumy z dzieciństwa. A tutaj, w Sorge dominuje żałoba, poczucie straty — ogólnie mówiąc. Nie wiem, czy się ze mną zgodzisz, ale powiedziałabym, że uczłowieczasz te trudne tematy, pisząc o nich w sposób prosty i niezwykle szczery.

Racja to z jednej strony uczłowieczenie, a z drugiej swego rodzaju oswojenie. Żałoba, czy te traumy, o których wspominałaś, kojarzą się nam z czymś wielkim, przerażającym. Zależało mi, by poprzyglądać się im kawałek po kawałku, pozbierać elementy, które tworzą to czarne fatum wiszące nad bohaterami i opisać je. Wydaje mi się, że gdy jesteśmy w stanie nazwać trudne emocje, to coraz mniej nas przerażają. Rozkładamy dane zjawisko na czynniki pierwsze i przyswajamy, a tym samym czujemy się mniej przytłoczeni. To może ułatwić przejście również przez proces żałoby.

Tak, szczególnie że o tych łatwych emocjach mówi nam się lekko, ale gdy przychodzi coś trudnego — trauma, lęki, czy cokolwiek innego — to już nie. Z jednej strony nie chcemy zrzucać tego na kogoś innego, z drugiej — kumulowanie tego w sobie też nie jest dobre. To poważny problem naszego społeczeństwa.

Myślę, że to trafna diagnoza. Nie jesteśmy nauczeni, by mówić o tym, co trudne, żyjemy nadal w tej propagandzie sukcesu, często wstyd nam przyznać, że czujemy się źle, coś jest nie tak. Wydaje mi się, że jeśli nie będziemy szerzej rozmawiać, to takie rzeczy będą w nas zostawać i tylko narastać.

Zwróćmy uwagę na to, że w jednym z wywiadów przyznałaś, że nie jesteś optymistyczną osobą. To też jedno z tych wyznań, na które nie wszystkich byłoby stać.

Mówią to trochę przekornie, trochę prawdziwie. Lubię się śmiać, lubię opowiadać suche żarty, ale moja wrażliwość sprawia, że w tym, co dookoła dostrzegam często rzeczy nacechowane bardziej negatywnie i uczę się o nich mówić. Nazywanie emocji jest pierwszym krokiem do tego, by te emocje uwolnić i wyzwolić. Tłumiąc je, coraz bardziej się frustrujemy i coś, co było na początku małym problemem, jeśli nie zostanie przepracowane, to urośnie jak taka kula śniegowa, która nas zmiecie w pewnym momencie.

I to dotyczy nie tylko nas i naszego wewnętrznego życia, ale także kontaktów — z bliskimi, z partnerem, że te nierozwiązane sprawy gdzieś tam pęcznieją, aż w końcu następuje wybuch. A my nadal się boimy.

Tak, to się sprowadza do takiej fajnej prawdy życiowej, że bez komunikacji nie da się niczego osiągnąć, bez rozmowy, bez dialogu na wspólnej płaszczyźnie porozumienia, daleko się nie zajdzie. Wiem, że to wszystko brzmi lekko i łatwo, a nie zawsze w życiu da się wszystko prosto przeprowadzić. Jeśli jednak będziemy się starać, wydaje mi się, że jest światełko na końcu tunelu.

Akcja powieści toczy się w Sorge, czyli Bożej Woli. Gdy jednak bardziej się zagłębimy w samo słowo Sorge, można odkryć, że w języku angielskim oznacza ono czar, zaś w niemieckim niepokój. Te dwa słowa łączą się w pewien sposób w klimat historii, którą napisałaś. Co zainspirowało Cię, by akcję powieści umieścić właśnie w takim małomiasteczkowym środowisku?

Do tej pory w moich książkach były skrajności — wielkie miasto, moloch, albo malutka wioska odcięta od świata, bardzo blisko natury. Najczęściej zestawiałam te scenerie ze sobą i obserwowałam kontrasty. Takich książek napisałam już trzy, więc pomyślałam, że może dobrze poszukać czegoś nowego. Miasteczka wydały się mi czymś bardzo interesującym. Z jednej strony są takim bytem pośrednim — nie są wsią, ale nie są też miastem. Z drugiej właśnie byt pośredni, to coś, co się zmienia i kształtuje, a przez to wymyka definicji. Miasteczko nie jest tak jaskrawe, jak wieś czy miasto, bardziej składa się z palety szarości i niuansów, którym można się przyjrzeć, chociaż pozornie wydają się nudne.

Ale w środku ile się dzieje!

Właśnie, gdy wejdziemy w środek z większą czułością i chętniej się nad nim pochylimy, to zaczniemy obserwować, że dzieje się tam mnóstwo rzeczy. Miasteczko jest jak takie szkło powiększające, gdzie bardzo dobrze widać relacje między ludźmi. Niby wszyscy się nie znają, ale wszyscy dużo o sobie wiedzą.

fot. Krystian Lipiec 2 Żyjemy w propagandzie sukcesu, nie jesteśmy nauczeni, by mówić o tym, co trudne. Rozmawiamy z Aleksandrą Zielińską, autorką powieści „Sorge”
fot. Krystian Lipiec

Tak i nie chodzi tutaj o czysto plotkarskie sprawy, tylko właśnie te traumy, czy inne wydarzenia, które krążą nad miasteczkiem, jak takie widmo. Można byłoby się spodziewać, że pisząc o takich, a nie innych sprawach, wydarzeniach — traumie, żałobie, autor będzie podejmował jakieś filozoficzne rozważania na temat istnienia ogólnie, istnienia Boga, sensu życia. Ty tego nie robisz, nie szukasz sprawiedliwości. Czy to jest trochę tak, że te złe rzeczy się po prostu zdarzają i nic nie możemy zrobić?

To złożona sprawa. Faktycznie, w tej książce, można powiedzieć, że Boga nie ma — jest tylko na samym początku, gdzie przytaczam po raz pierwszy nazwę miejsca, czyli Boża Wola. Pojawiają się miejscami wspomnienia o aniołkach czy szeroko pojęta cmentarna tematyka, obejmująca np. kwestie grobów, ale nie ma tej warstwy metafizycznej podanej wprost. Starałam się unikać pisania o tym, że jakaś potężna siła wisi nad nami, chciałam pokazać jej obecność przy użyciu bardziej zbalansowanych środków. Mamy poczucie, że miasteczko Sorge jest trochę cudem, trochę przekleństwem, a nad bohaterami roztacza się fatum, które blokuje w pewien sposób ich akcje, mimo że bohaterki próbują walczyć i łokciami formować sobie własną przestrzeń. To, co powiedziałaś wcześniej też jest prawdą – na tym polega życie, tak to wygląda. Przychodzą rzeczy dobre, przychodzą złe, jednych dotykają bardziej, innych mniej.

A każdy i tak, gdzieś ma ten „trzask” w swoim życiu… Trzask — trzaskowi nierówny można powiedzieć, ale jest pewna uniwersalność tej historii.

Tak, dlatego w książce pojawia się też rozdział Trzask i jest on pusty. Zależało mi, żeby pod ten trzask z rozdziału, czytelnik mógł włożyć wszystko to, co się w niego wpisuje. Dramatycznych wydarzeń w książce jest wiele, ale nie ma jednego głównego trzasku. Są owszem te wielkie, graniczne, ale też te małe i codzienne. Jeden trzask może się skończyć i zaraz zacznie się drugi, i tak się właśnie żyje. A między trzaskami są małe cuda codzienności.

Powiedziałaś, że zostawiłaś czytelnikom pole do własnych refleksji tym pustym rozdziałem, ale to tyczy się chyba także zakończenia, które jest otwarte.

Chciałam, żeby takie było, bo sama lubię, gdy autor zostawia mi na koniec miejsce dla mojej własnej interpretacji. W Sorge wyszło to naturalnie. Konstrukcja książki też jest szczególna. Konkretna akcja obejmuje 2-3 dni, natomiast wydarzenia są rozpięte od lat 40. do współczesności i poszczególne elementy są porozrzucane po całej narracji. Dopiero po zakończeniu całej lektury składa się nam całościowy obraz. Nie chciałam, żeby Sorge było książką, którą po przeczytaniu po prostu odkładasz na półkę, ale raczej rezonowało w czytelniku na tyle, by ten to zakończenie sobie dopowiedział. Można je rozpatrywać na różne sposoby. Ja mimo tego wszystkiego, o czym mówiłyśmy, uważam tę książkę za bardzo optymistyczną w porównaniu do tego, co wcześniej tworzyłam. W mojej interpretacji historia kończy się dobrze, ale co czytelnik zobaczy, to zależy od niego.

Miałaś już jakieś pierwsze wiadomości w tej kwestii?

Jest różnie. Niektórzy zgadzają się ze mną, inni uważają, że jest bardzo smutna.

Odchodząc od tego wszystkiego, co jest trudne, należy podkreślić, że Sorge nie jest wyłącznie książką o traumie, czy żałobie, ale jest także o kobiecości. Mamy trzy bohaterki, każda ma swoją historię, każda ma swój symbol, jest trzask, flaming i skrzydłokwiat. Każda z nich jest także uwikłana w jakieś schematy, przed każdą stawiane są jakieś oczekiwanie, które wychodzą z tego małomiasteczkowego społeczeństwa.

Tak, gdy myślę o tej książce, to z jednej strony jest ona o żałobie — w takim globalnym znaczeniu, nie tylko około pogrzebowej, ale żałobie po odejściu, po wspomnieniach. A z drugiej to książka o kobietach, które próbują odzyskać swój głos. Mamy narrację trzech głównych bohaterek, które zaczynają opowiadać i wraz z postępującą akcją, ich głos staje się słyszalny, żeby wybrzmieć na końcu zebrany w całość w postaci chóru. Mamy tu bohaterki, które teoretycznie bardzo się od siebie różnią, każda znajduje się na innym etapie życia. Jest anonimowa dziewczyna, która ma dwadzieścia-parę lat, nie lubi swojego imienia. Mamy osieroconą matkę Tulę, która na nowo musi odnaleźć siebie i zbudować życie w tym miasteczku i zastanowić się, czy chce tam zostać. Mamy też Adelę, starszą kobietę, która zmaga się z jedną z najbardziej przerażających rzeczy w życiu, czyli rozpadem własnej tożsamości — choruje na chorobę wieku starczego, ma problemy z demencją, poczucie, że wspomnienia zaczynają jej przeciekać przez palce. To jest szeroki obraz, z silnie zaznaczoną cielesnością. Myślę, że te wszystkie sprawy, o których mówiłyśmy, zawsze znajdują swoje odzwierciedlenie w ciele i powinno się to rozpatrywać razem, nie osobno. Pomyślałam, że jeżeli decyduję się napisać książkę o kobietach w tak szerokim spektrum, no to z całym dobrodziejstwem inwentarza — z cielesnością, z problemami z odżywianiem, z menstruacją, z chorobami. Z tym, jak ciało się zmienia i nie zawsze mamy nad tym kontrolę. Chciałam, żeby Sorge było bliskie życiu, żebyśmy mogli mówić o tych sprawach bez tabu.

A jakie kobiety Cię inspirują?

W tym wypadku dużą inspiracją były kobiety, które znajdowały się w mojej przestrzeni najbliżej, w rodzinie. Wychowałam się w domu pełnym kobiet — mam mamę, mam siostry, bardzo długo miałam babcię i tak naprawdę obserwowanie ich zmagań z codziennością, z pracą, z utrzymaniem rodziny, domu — także w obliczu małych i dużych trzasków pozwoliło mi tchnąć w Sorge życie. Dzięki temu nauczyłam się wiele także o samej sobie, korzystanie z doświadczeń innych jest bezcenne.

fot. Krystian Lipiec 3 Żyjemy w propagandzie sukcesu, nie jesteśmy nauczeni, by mówić o tym, co trudne. Rozmawiamy z Aleksandrą Zielińską, autorką powieści „Sorge”
fot. Krystian Lipiec

Jak tak patrzę na okładkę książki, będąc już po lekturze — jest ona dość przekorna na pierwszy rzut oka, ale idealnie łączy się w całość. Można powiedzieć, że zdanie: nie oceniaj książki po okładce, idealnie tu pasuje.

Ta przekora bardzo mi się podoba. Od trzech książek współpracuję z tym samym grafikiem, Tomaszem Majewskim, więc gdy tylko pokazał propozycje, od razu wiedziałam, że się rozumiemy. I dobrze się złożyło, bo flaming jest swego rodzaju duchem, który unosi się nad miasteczkiem. O Tuli myślę jako o takim flamingu właśnie — oto rajski ptak, który przyleciał z wielkiego miasta do miasteczka i nie jest jej mu za dobrze. A z flamingami tak bywa, że jeśli są w przyjaznym środowisku, gdzie się dobrze czują, to od razu nabierają kolorów. Natomiast, gdy trafiają w niewolę — zaczynają blednąć i wyglądają na chore. To wydało mi się taką fajną metaforą dla tej bohaterki. Jedna z ostatnich scen to scena małego cudu, gdzie flamingi powracają. Chciałam, żeby to było wskazówką dla czytelnika, że gdzieś tam jeszcze jest nadzieja.

To w takim razie na sam koniec: a Ty, jakim mottem, czy jaką myślą, kierujesz się w życiu?

To trudne pytanie, myślę, że trochę to motto pojawia się w Sorge. Chciałabym — choć nie zawsze mi się rzecz jasna udaje — żyć tym, co „tu i teraz”, bo mam tendencję do uciekania gdzieś w przeszłość, do analizowania wielu rzeczy. Chciałabym być bardziej skupiona na danym momencie — tak jak teraz, siedzimy sobie w przyjemnej kawiarni, pijemy taką herbatę, czy kawę i to się liczy. Bez wybiegania za bardzo w przyszłość, bo w moim przypadku często bywa frustrująca. To wszystko wymaga pewnie takiej dojrzałości i doświadczenia życiowego, którego ja jeszcze nie nabyłam, ale mam nadzieję, że przyjdzie taki moment, gdzie będę spokojna. Do tego spokoju chcę dążyć.

Rozmawiała: Klarysa Marczak
Zdjęcie wyróżniające: Krystian Lipiec

Rate this post

Lubisz nas? Obserwuj HIRO na Google News