Czy ruch „body positive” na pewno jest fajny?

Kobiety ubrane w sportowe ciuchy stoją tyłem

Użytkownicy Instagrama, Twittera oraz Facebooka od lat walczą z bezwzględnością internetu oraz społecznymi stereotypami. Była walka o pokazywanie sutków, o kobiece owłosienie, odwagę w pokazywaniu swoich niedoskonałości. Wszystko brzmi pięknie, ale czy idąc tą drogą, nie zabrniemy przypadkiem w ślepą uliczkę?

Słysząc hasło „body positive”, nietrudno od razu podać kilka przykładów akcji, które zostały zorganizowane w przeciągu ostatnich lat w mediach społecznościowych. Po tym, jak Instagram zaczął blokować zdjęcia pokazujące kobiece sutki pojawiła się wszędzie akcja #FreeTheNipple. Teraz możemy obserwować nową wersję, bardziej przypominającą zabawę, czyli One Finger Challenge. Ta akcja z kolei polega na zrobieniu sobie nagiego zdjęcia w lustrze i ułożenia palców tak, aby stwarzały iluzję zakrycia intymnych części ciała. Co było jeszcze? Free Your Pits, czyli promowanie akceptacji dla owłosienia pod pachami u kobiet. Dzięki Beyoncé i jej piosence Flawless, mieliśmy wyzwanie „I woke up like this” – selfie bez makijażu. Była także akcja Love Your Lines. Ta z kolei dotyczyła rozstępów na kobiecym ciele, czy nawet Cellulite Saturday — tutaj chyba nie musimy tłumaczyć pomysłu.

Naga kobieta robi zdjęcie w lustrze zasłaniając się palcem

Oferta pracy w HIRO

Szukamy autorów / twórców kontentu. Tematy: film, streetwear, kultura, newsy. Chcesz współtworzyć życie kulturalne twojego miasta? Dołącz do ekipy HIRO! Kliknij tutaj, aby dowiedzieć się więcej


Oczywiście wszystkie te akcje na pierwszy rzut oka wydają się super, bo są bardzo w klimacie #girlpower. Tylko, czy na pewno? Pewnie, ktoś może powiedzieć, że w końcu łamiemy stereotypy znane z mass mediów o tak zwanej kobiecie idealnej, z talią osy, nieskazitelną cerą i błyszczącymi włosami, że zbliżamy się do tego, co realne. Problem w tym, że przechodzimy ze skrajności w skrajność, tworząc slogany na zasadzie antagonizmów. Chude było piękne, to teraz grube będzie piękne, a nawet więcej — będzie sexy. Zdenerwowały nas reklamy maszynek do golenia, gdzie pani goli już ogoloną wcześniej nogę? To teraz pokażemy, że nie będziemy się golić.

Problem polega na tym, że w dziedzinie body positive, wszystko kręci się wokół kobiecego ciała. Dookoła fizyczności, z którą teoretycznie kobiety nie chcą być stuprocentowo utożsamiane, na zasadzie zasady, że nie tylko mam fajny tyłek, ale też jestem inteligentna. O ile wszystkie wymienione akcje zmieniają w pewnym stopniu świat kreowany przez media, to, czy mają prawdziwy wpływ na życie poszczególnych kobiet?

Ruch body positive przede wszystkim daje upust swoim wyznawczyniom w mediach społecznościowych. Kobiety czują się przez chwilę nieco odważniej, wstawiają swoje zdjęcia w bikini, prawie roznegliżowane — ponieważ kochają swoje ciało. Co się jednak dzieje, gdy odłożą telefon i wrócą do rzeczywistości? Co z tego, że jakaś dziewczyna wstawi swoje zdjęcie o poranku bez makijażu, jak za 20 minut wstanie z łóżka i przed wyjściem z domu nałoży pełną tapetę? Ze zdjęcia na Instagramie nie dowiemy się również, czy ta laska z krągłościami na pewno dobrze czuje się w swoim ciele, czy tylko podpina się pod akcję, bo tak robią wszyscy?

Do nurtu pozytywnego traktowania swojego ciała wplatane są również często teksty, które mówią o tym, że powinniśmy kochać siebie. Zdajemy sobie sprawę, że dla każdego recepta na #selflove może być inna, ale nie jesteśmy przekonani, czy powinna rozpoczynać się od fizycznej strony każdego z nas. Często problem z tym, że nie akceptujemy czegoś w sobie leży dalej niż na polu braku akceptacji społecznej. To często są nasze prywatne fobie, nerwice i obsesje. Aby pokochać siebie, wypadałoby zacząć od naszego wnętrza, nie zaś od tzw. okładki.

Nie chodzi o to, że ruch body positive jest całkowicie zły i nie ma w nim nic dobrego. Istnieją po prostu obawy, że jeśli będziemy przyjmować treści płynące z niego bez żadnej głębszej refleksji, to możemy stworzyć coś, czego wcale nie chcieliśmy.

Po pierwsze: body positive powinien wyjść z internetu i przełożyć się na konkretne działania w społeczeństwie w świecie realnym, bo to jest nasze domyślne zakwaterowanie. Wydaje się, że pewnym rozwiązaniem problemu mogłoby być także całkowite oderwanie uwagi od „ciała” jako takiego. Promowanie body positive powinno być przede wszystkim oparte na emocjach, psychologii, problemach, które siedzą w nas samych. Potem należałoby dołożyć aspekt zdrowia, a na koniec ewentualnie można byłoby dodać ciało, jako właśnie ten ostatni, wieńczący całość element.

Tekst: Klarysa Marczak

Rate this post

Lubisz nas? Obserwuj HIRO na Google News