Miał być odtrutką na flanelowe koszule, heroinę i mrok. Dlaczego britpop nie wróci?

Czterech chłopaków czytających gazetę

Britpop miał okazać się ciekawą odtrutką na flanelowe koszule, heroinę i mrok Seattle. Chłopcy i dziewczyny tworzący ten brytyjski gatunek przede wszystkim świetnie się bawili — jak to Anglicy.

Rok 1989 w Colchaster i 1991 w Manchester. Już wiadomo, o czym mowa? W tym pierwszym mieście, w hrabstwie Essex powstaje band, którym rządzić będzie Damon Albarn.

Po drugiej stronie wyspy, w przepięknym Manchesterze dwójka braci też ma zamiar walczyć o swoje miejsce, w gatunku zwanym britpop. Biur i Oasis. Jednak sam gatunek to o wiele więcej niż tylko te dwa bandy. To też Travis, Suede, Supergrass, The Verve czy Pulp. Myślę, że i tak dostanę cięgi za pominięcie jeszcze paru kapel. Zdecydowanie mniej mainstreamowych.

Oferta pracy w HIRO

Szukamy autorów / twórców kontentu. Tematy: film, streetwear, kultura, newsy. Chcesz współtworzyć życie kulturalne twojego miasta? Dołącz do ekipy HIRO! Kliknij tutaj, aby dowiedzieć się więcej


Czterech chłopaków na tle niebieskiej ściany z napisem modern life is robbish

Cała Anglia, na początku lat dziewięćdziesiątych staje się już gdzieś zmęczona

Oczywiście przeżyła swoje już i ma swoich bogów. Rock’n’roll, swing, The Beatles, The Rolling Stones za nami. To zostanie. Ma swoje miejsce w historii. Sex Pistols przeminęło. Sid Vicious nie żyje, umierając w cieniu oskarżeń o morderstwo swojej dziewczyny Nancy Spungen. Nigdzie indziej jak w nowojorskim, najbardziej ukochanym przez rock’n’rollowych bogów hotelu Chelsea.

Kolejne pokolenie żąda nowej krwi. Czegoś świeżego. Nie trzeba walczyć, już gdzieś zbladło całe God Save the Queen i cała jego filozofia (nie mówię o hymnie). I wtedy dostajemy gatunek, który czerpie ze wszystkiego, co wcześniej zostało wymienione. Ma w swoim cieniu Stone Roses i czwórkę z Liverpoolu. A także The Cure czy The Smiths (choć to mocne i ciężkie muzycznie przypadki).

Przełomem jest 1994. Za oceanem żałoba po Cobainie, ikonie grunge. A w Wielkiej Brytanii boom. Blur wydaje Parklife. Oasis debiutuje, żeby później 1995 wydać ukochane Whats the Story? Morning glory. Ciekawe teksty, liryczność, melancholia.

Britpop miał okazać się ciekawą odtrutką na flanelowe koszule, heroinę i mrok Seattle. Chłopcy i dziewczyny tworzący ten brytyjski gatunek przede wszystkim świetnie się bawili. Jak to Anglicy. W tekstach czuć było jakiś rodzaj smutku, ale to było totalnie inne. W rytm beatlesowej gitary śpiewali ciekawe melancholijne kompozycje. A przede wszystkim britpop to teksty. Osobiście uważam, że długo później szukać takich tekstów jak Tender, This is a low Blur czy Stop crying your heart now i Stand by me Oasis.

Chłopaki bawili się świetnie, nie przykładając totalnie uwagi do swojego stylu, który jednak został przypisany do gatunku. Kto z Was myśląc britpop, nie ma w głowie jednego połączenia: kolekcji polówek Shermana i bluz adidasa oraz całej stylowy na totalne i don’t care z brytyjskim akcentem. Młodzi Anglicy zaczęli do spodni adidasa nosić jeden kolczyk w uchu niczym Albarn. A dziewczyny?

Chłopak i dziewczyna w łóżku

A dziewczyny nosiły się identycznie jak chłopaki. Harringtonka, polówka i heroine chick… Nazwa powstała ku czci stronę Kate Moss, która ma swoje miejsce absolutnie w tym wszystkim. Gdy wspominam britpop i zawsze, gdy odwiedzałam Londyn, przechodząc Carnaby Street, myślałam — to jest właśnie ten gatunek. Kto wie, jak wygląda okładka Whats the story? Morning Glory braci Gallagher, wie także, co mam na myśli!

Okładka płyty na ulicy Londynu

Najciekawszym jednak zjawiskiem tego gatunku, była właśnie dostatecznie jawna wojna między bandem braci a załogą Albarna. Całe angielskie media żyły walką która formacja, Albarna czy braci z Machesteru sprzedała właśnie najwięcej płyt. Sugestywnie pomijając przy tym ważne informacje polityczne, z europejskiego podwórka.

Wszystko jednak ma swój kres. Błyskawicznie rozpoczęte kariery powoli zaczęły umierać. Britpop zaczął zjadać własny ogon. Damon przeżył odwyki oraz załamania po rozstaniu z Justine Frischmann. I wydał ku czci tej miłości, a właściwie już niejakiemu końcowi tej relacji wraz z Blur 13.

Bracia z Manchesteru zaczynają medialną wojnę między sobą, która trwa do dziś… Nadchodzi nowa era i nowe zespoły. A dzieciaki mają trochę dosyć dalszych potraw serwowanych przez ten gatunek. Są żądne czegoś nowego…

Czy to dostają? Myślę, że z nawiązką ! Początek nowego millenium to nowe zespoły i nowy gatunek. Tak ten na I. Ale to już w następnym odcinku. Jednak jedno wiemy wszyscy: Britpopowcy zrobili świetną robotę! Stworzyli hymny, przy których wychowamy nasze dzieci.
Hymny, które do dziś na karaoke wyśpiewują pijani angole w pubach, oblewając się Guinnessem (tak, to już realne sytuacje, a mowa o Song 2 Blur).

Zgłębiając dalej ten temat, z możliwością narażenia jako człowiek #Blurteam podsumuję to tak: Lepszej zimy, niż tej z dobrym winem i widokiem na świat nie można spędzić, jak mając Don’t look back in anger w tle! I cały ten krążek. Cieszę się, że ten gatunek nie zmartwychwstaje. Kiedyś zostało powiedziane:

Lepiej spłonąć szybko, niż tlić się powoli... Dlatego wolałabym nigdy nie usłyszeć w swoim życiu ostatniej płyty Blur. Solową twórczość Albarna — tak. Nowości od tej czwórki — zdecydowanie nie. Tego się trzymajmy.

P.S. Sprzedaży biletu na Open’era i co za tym idzie, zrezygnowania z koncertu Blur w 2013 nigdy sobie nie wybaczę…

Tekst: Marta Duszyńska

Rate this post

Lubisz nas? Obserwuj HIRO na Google News